Nie mam pojęcia, co się stało.
Powoli unoszę rękę i delikatnie dotykam swoich pleców. Odnoszę wrażenie, że
tatuaż został zrobiony dawno temu. Na plecach nie ma ani jednego
zaczerwienienia, bądź podrażnionego punktu. Są one blade, jak zawsze. Podnoszę wzrok
na moją twarz w lustrze i od razu zamykam otwarte ze zdziwienia usta. Nie
sądziłam, że mogę być jeszcze bardziej blada niż jestem zazwyczaj. Mam ochotę
się rozpłakać. Co się do cholery stało z moimi plecami?!
-Spokojnie
Aurelia, spokojnie - szepcę do siebie. - Nic się nie stało, to tylko sen…
Nagle wstrząsa mną zimny dreszcz.
Odkładam lusterko na pralkę i przerażona wchodzę do wanny, aby wziąć prysznic.
Odkręcam wodę. Po chwili strumień ciepłej wody spływa po moim, jeszcze przed
chwilką, zmarzniętym ciele. Cholera, jeśli to jest sen, to mam nadzieję, że za
chwilę się obudzę. Jakim cudem to „coś” znalazło się na plecach? Co jeśli
zobaczą to rodzice? No cóż, nie było to mądre pytanie- oczywiście, że mnie
zabiją. Ojciec nie specjalnie będzie chciał wierzyć w to, że po prostu tatuaż
pojawił się sam w dniu moich urodzin. W pewnym momencie uświadamiam sobie, że
stoję jak idiotka, marnując wodę. No pięknie, powinnam się umyć zamiast
panikować.
Po kilkunastu minutach wychodzę z wanny i natychmiast obwiązuję się
granatowym ręcznikiem. Znowu jest mi przeraźliwie zimno. Szybko wycieram się,
ale nie mogę się powstrzymać przed zerknięciem w lustro. To jednak nie jest
sen. Mam na plecach tatuaż. Obwiązuję
ręcznikiem włosy i jak najszybciej ubieram się. Co mam zrobić? Na początku
powinnam skorzystać z toalety. Tak, to dość doby punkt zaczepienia.
W domu nie potrafię znaleźć sobie
miejsca. Wędruję po moim pokoju bez celu. Gdy zaczynam odczuwać głód, skradam
się do kuchni, starając się nie narobić hałasu. Otwieram puste szafki, chociaż
wiem, że nic w nich nie ma. Na koniec dochodzę do wniosku, że tak naprawdę
wcale nie mam ochoty jeść i wracam na górę. Kilka razy rozpoczynam sprzątanie
pokoju, ale przyłapuję się na tym, że nic nie robię, tylko koncentruję się na
nieszczęsnym nabytku na plecach. Nigdy nie lunatykowałam, przynajmniej nic mi o
tym nie wiadomo. Pamiętam, że w nocy niesamowicie piekły mnie plecy i było mi
zimno. Czy to możliwe, że to samo… urosło? Nie wierzę w bajki, serio.
Intensywnie szukam jakiegoś logicznego rozwiązania. Uruchamiam komputer z
nadzieją na odnalezienie odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.
Wyszukiwarka „Google” nie odnalazła
żadnych wyników powiązanych ze słowami „Timeleste ermenascare” wytatuowanymi na
moich placach. Yahoo!, Wikipedia, a nawet Facebook milczą. W ciągu dwóch godzin
obejrzałam kilka tysięcy obrazków i zdjęć przedstawiających tatuaże, skrzydła,
zegary, zegarki, łańcuszki, kwiatki i wskazówki. W Internecie nie ma
najmniejszej wzmianki o przypadkach takich jak mój. Gdybym miała narysować mapę
i punkt, w, którym się znajduję, narysowałabym kropkę i podpisała ją „Nic”.
Idealne określenie obecnej sytuacji. Opieram się łokciami na biurku i chowam
twarz w dłonie. To wszystko jest popieprzone. Co teraz powinnam zrobić? Dziś są
moje siedemnaste urodziny, a ja dostałam w prezencie od losu tatuaż. Mam ochotę
się rozpłakać, chociaż nie robiłam tego od ośmiu lat.
-Aurelia!-
Słyszę wołanie mamy z kuchni. - Chodź na dół.
Wychodzi
na to, że jednak nie udało mi się zachowywać za cicho. Wyłączam komputer,
odsuwam siedzenie, zapominając podnieść je do góry. Ciarki przechodzą mnie po
plecach, kiedy słyszę szuranie krzesła. Powolnym krokiem
schodzę na dół. Od progu czuję wspaniały zapach. Mama krząta się po kuchni,
przygotowując naleśniki. Na stole stoi gorąca bananowa czekolada. Moja
rodzicielka odwraca się i obdarza mnie uśmiechem, który tak rzadko gości na jej
twarzy.
-Wszystkiego najlepszego skarbie- mówi, przytulając mnie. - Jak
się czujesz?
-Do... Dobrze - odpowiadam cicho.
Przez jedną, krótką chwilę, czuję, że jest tak jak kiedyś. Odnoszę
wrażenie, że znów jestem dziewięcioletnią dziewczynką z długimi, czarnymi
warkoczykami. Mama przygotowała moje ulubione danie i wszyscy są uśmiechnięci.
Jest tak dużo powodów do smutku, a zarazem tak dużo powodów do bycia
szczęśliwym. Lecz do pokoju wchodzi mój tata, jak zwykle z zagniewaną twarzą i
już wiem, że moja mała podróż w czasie zakończy się równie szybko, jak się
zaczęła. Czuję się tak, jak gdyby ktoś wynurzył mnie z gorącej kąpieli i
wyrzucił na podwórko w zimny i deszczowy dzień.
-Życzę Ci, żebyś w końcu nabrała trochę rozumu- rzuca ojciec,
biorąc do ręki kawę.
Spuszczam głowę w dół i siadam przy stole. Obejmuję dłońmi zielony
kubek i delektuję się zapachem czekolady. Nie odpowiadam na słowa taty, staram
się o nich nie myśleć. Mama także milczy, jak zwykle.
-Chociaż dla ciebie i tak jest za późno – dodaje, po chwili
milczenia, bezbarwnym głosem.
Chciałabym, aby kilka dni w
roku było normalnych. Chciałabym po prostu zwyczajnej, domowej atmosfery. Zadowoliłabym
się nawet jej namiastką. Zabieram się za jedzenie naleśników, które są ogromnym
przysmakiem w naszym domu. Boje się myśleć, co byłoby gdyby mój Ojciec ujrzał
to, co pojawiło się na moich plecach. Odruchowo poprawiam bluzkę. Nawet o tym
nie myśl, karcę się w myślach, nie ma szans, że on zobaczy tatuaż. Czuję się
niesamowicie winna, chociaż nie mam pojęcia, dla czego. To przecież, nie moja
wina. Prawda?
Po skończonym
posiłku odnoszę talerz do zlewu. Chcę już zacząć zmywać, lecz mama ponosi wzrok
z nad posiłku i mówi spokojnym głosem:
-Aurelio, zostaw naczynia. Ja pozmywam. Usiądź, proszę cię.
Ojciec gwałtownie wstaje, rzuca gazetę na stół i, nie obdarzając
nas nawet najmniejszym spojrzeniem, zmierza szybkim krokiem w stronę drzwi
wyjściowych. Kilka sekund później obie słyszymy głośne trzaśnięcie drzwiami. Co
się dzieje? Zszokowana siadam i patrzę się na mamę.
-Co się stało?
-Aurelio, posłuchaj… Nie chciałam ci wczoraj o tym mówić, bo
zasłabłaś i byłaś w szpitalu. To jest już ponad nami – mama tłumaczy mi
zmęczonym głosem. -Musimy to zrobić.
Patrzę się na jej twarz próbując domyślić się, o co jej chodzi.
Jestem zbyt szokowana, by zadawać jakiekolwiek pytania.
-W twojej szkole nie istnieje coś takiego jak prace społeczne.
Wyrzucono cię z niej.
Odnoszę wrażenie, że moje serce przestało bić. Wczoraj nie
zdawałam sobie sprawy z tego jak poważna jest to sprawa. Nie ma już dla mnie
miejsca w szkole, której, co prawda, nienawidzę. Nie chcą mnie tam, po tym jak uderzyłam
platynową Mary. Miałam ochotę zacząć się śmiać. Jak silną władzę można uzyskać
już w takim wieku? Gdybym uderzyła irytującego rudzielca, prawdopodobnie sprawa
poszłaby w niepamięć. Przez te kilka sekund, podczas których nie pogodziłam się
z poniżająca uwagą przewodniczącej, moja przyszłość legła w gruzach. Wczoraj twierdziłam, że byłam o krok od
Liceum Al Capone. To jednak prawda. Tam
skończę. Patrzę na mamę, po raz pierwszy od kilku minut. Ona bierze głęboki
wdech i otwiera usta po raz kolejny, mówiąc:
-Nie możemy pozwolić na to, abyś trafiła do liceum dla trudnej
młodzieży. Doskonale znasz naszą sytuację, Aurelio. Opinia naszej rodziny musi
zostać nienaruszona. Nie możemy sobie pozwolić na bycie określanymi, jako
rodzice kryminalistki. Gdy wyjedziesz,
sprawa się uspokoi.
-Co? Jak to wyjadę?- Pytam głośno.
-Zadzwoniłam wczoraj do ciotki Katherine, zgodziła się przyjąć ciebie na jakiś czas.
Mieszka sześćset kilometrów od nas, jednak będziemy się często widywać- mówi
bardzo szybko. - Pójdziesz tam do szkoły.
-Kim
jest Katherine? Nie mam przecież żadnej ciotki! - Zaczynam krzyczeć. - To nie
jest sprawiedliwe!
-
To daleka rodzina - tłumaczy cierpliwie mama. - Poza tym nie karzemy cię za to,
że wróciłaś do domu kwadrans po wyznaczonym czasie. Ponosisz odpowiedzialność
za pobicie uczennicy, Aurelio. Każda
sekunda Twojego życia ma wpływ na przyszłość.
Teraz idź na górę i błagam, nie denerwuj ojca.
Mama
wstaje i zaczyna sprzątać ze stołu. Podnoszę się z miejsca, biegnę do swojego
pokoju i zatrzaskuję za sobą drzwi. Siadam na łóżku i wpatruję się osłupiała w
okno. Co to wszystko znaczy? Rodzice wyganiają mnie z domu. Dobrze, może nie
dosłownie, ale mniej więcej tak to widzę.
Mama nigdy nie mówiła o żadnej kuzynce, a tu nagle pojawia się ciotka
Katherine, mieszkająca tak daleko. „Będziemy
się często widywać”- mówiła. Obie wiemy, że to nie prawda. Ojciec nigdy nie
pozwoli nam wydać tylu pieniędzy na podróże. Nie żyjemy w średniowieczu, pewnie
będziemy mogły dzwonić i pisać e-maile. Muszę założyć mamie pocztę
internetową. Nie potrafię sobie tego
wyobrazić. Dobę temu siedziałam w
szkolnej stołówce jedząc sałatkę i słuchając muzyki. Teraz leżę na łóżku myśląc
o przeprowadzce, do kobiety, której nigdy nie widziałam. No cóż, do dziś nie miałam nawet pojęcia o
jej istnieniu…
Przez to wszystko prawie zapomniałam
o największym problemie - niezwykłym, tajemniczym tatuażu, który pojawił się na
moich bladych plecach. Prawie, ponieważ cały czas czuję jego obecność. O dziwo, nie przeszkadza mi on. Jest on jak
dotyk dłoni na ramionach. Otwieram ze zdziwienia usta - nie mogę uwierzyć, że
tak pomyślałam. Co się ze mną
dzieje?
Wstaję z łóżka i szybkim krokiem podchodzę
do drzwi, by je zamknąć na klucz. Ostatnie, czego mi trzeba właśnie w tym
momencie, to rodzice gapiący się na mój tatuaż. Otwieram szafę i wyjmuję z niej
czarne spodnie, t-shirt i szarą bluzę. Spod łóżka wyjmuję stare trampki i
zakładam je na nogi. Glany zostawiłam na dole, a nie mam ochoty na kolejną
rozmowę. Wrzucam do kieszeni iPoda i
słuchawki. Gdyby nie stypendium artystyczne, nigdy nie mogłabym sobie na niego
pozwolić. Zbiegam na dół i rzucam krótkie „Wychodzę”. Mam nadzieję, że nie spotkam po drodze ojca.
Pomimo tego, że jest połowa kwietnia, nie jest za ciepło. Wkładam słuchawki do
uszu, włączam iPoda, wybierając losową piosenkę. Otwieram usta ze zdziwienia,
słysząc „Black & Yellow” - Wiz Khalifa. Dawno nie słuchałam tego kawałka. Kierując się w stronę centrum, dochodzę do
wniosku, że otwieranie ust w momentach zszokowania jest dziwnym nawykiem,
którego powinnam się pozbyć.
Śmieję się głośno, zwracając na siebie uwagę przechodniów. Wydarzyło się dziś
tyle rzeczy, a ja przyjmuję się moimi dziwnymi zwyczajami. Nagle mam wielką
ochotę pobiegać, co jest dosyć dziwne, patrząc na to, że nienawidzę wszystkich
form aktywności fizycznej. Podciągam rękawy i skręcam w spokojną ulicę, której
sobie nie przypominam. Odrobinę
przyspieszam, a później zaczynam biec. Przebieram nogami coraz szybciej, jednak
nadal zbyt wolno. Zaciskam pięści i staram się stawiać większe kroki. Nogi zaczynają
odmawiać mi posłuszeństwa, jednak ja nie daję a wygraną i biegnę dalej. Nie skupiam się mijanych domach, trawnikach
czy ludziach, ani na tym, jak wyglądam. Chcę po prostu biec i… uciec. To jest tak oczywiste, że prawie się
zatrzymałam. Próbuję ucieczki, jak małe
dziecko. Gdy zmęczenie bierze górę,
zatrzymuję się na łące. Staję w lekkim rozkroku i opieram ręce o kolana.
Rozglądam się dookoła. Gdzie ja do cholery jestem? Najbliższe domy znajdują się jakieś jakiś
kilometr za mną, a dwieście metrów dalej zaczyna się las. Nagle zdaję sobie sprawę,
że jest mi bardzo gorąco. Prawie padam
ze zmęczenia, ale kieruję się w stronę lasu. Może tam będzie chłodniej.
Nie zastanawiając się, mijam kolejne
drzewa, aż w końcu trafiam na strumień. Metr od niego leży wielki, płaski
kamień. Nabieram lodowata wodę w gorące
ręce i wącham ją. Zastanawiam się, czy mogę jej się napić, ale jestem tak
spragniona, że zbliżam do niej wargi. Piję bardzo łapczywie, jak gdybym nigdy
nie miała kontaktu z wodą. Będę chora
jak nic, myślę. Obmywam spoconą twarz, po czym zdejmuję bluzę i kładę się na
kamień. Nigdy, powtarzam, nigdy w życiu nie byłam tak zmęczona. Odnoszę
wrażenie, że bolą mnie wszystkie wnętrzności i nie mogę oddychać. Uśmiecham się pomimo zmęczenia. Udało mi się!
Uciekłam przed myślami! W tej chwili uśmiech mi schodzi z twarzy. Uświadamiam
sobie, przed czym uciekałam. Wraca do
mnie wszystko. Pieczenie pleców, piękny, lecz niechciany tatuaż, nieznana
ciotka, zachowanie ojca. Nikt mnie tu nie widzi, jestem sama.
Zaczynam płakać. Jestem zła,
przerażona, zaskoczona. Nie płakałam od ośmiu lat, bez względu na to, co się
działo. Teraz, przerosły mnie wydarzenia jednego dnia. To zdecydowanie
najgorszy prezent w historii. To twój
jedyny prezent, jaki dostałaś od dziewiątych urodzin, szepce moja
podświadomość. Każę jej się zamknąć. To
nie jest dobry moment na wracanie do wspomnień. Moim głównym problemem jestem
ja… Czy komukolwiek tej planecie zdarzyło się obudzić w nocy z tatuażem? Nie
mówię o przypadkach, kiedy ludzie wracają z imprezy. Nie wierzę w magię, ale… Co to mogło być?
Cudem odnajduję drogę powrotną. Nie
mam pojęcia jak mi się to udaje, bo nigdzie nie ma wydeptanej ścieżki.
Skręcałam automatycznie, nie zastanawiając się gdzie idę. Gdy wchodzę do domu,
widzę rodziców jedzących obiad. Ojciec nie podnosi nawet nie mnie wzroku.
-W
poniedziałek wieczorem masz pociąg - mówi podniesionym tonem. - Zastanów się,
co chcesz zabrać.
Wlokę
się na górę. Rzucam iPoda na biurko i padam na łóżko. Jestem w przepoconym
dresie, ale nie mam nawet siły ponieść nogi, ani ręki. To czas na sen.
Gdy otwieram oczy, na zewnątrz jest
ciemno. Zegar wskazuje dwudziestą trzecią. Czuję się okropnie brudna. Biorę potrzebne rzeczy z pokoju i idę do
łazienki, w której, na szczęście, nikogo nie ma. Szybko rozbieram się i rzucam
ciuchy do prania. Zerkam w lustro. Tatuaż nadal tam jest. Zginam rękę i kieruję
ku niemu dłoń. Gdy opuszki palców dotykają wzoru, czuję delikatne kopnięcie
prądu, które rozbudza mnie całkowicie. Co jest?
Kolejny raz dotykam tatuażu, lecz teraz kopniecie jest o wiele
mocniejsze! Ałł! Nie mogę dotknąć moich własnych pleców. Wskakuję do wanny z nadzieją,
że tatuaż nie ma właściwości urządzenia elektronicznego.
Następnego ranka budzę się wyjątkowo
wyspana. Otwieram oczy i, z uśmiechem na ustach, witam nowy dzień. Czuję się
szczęśliwa. Siadam na łóżku. To właśnie w tym momencie przypominam sobie
wszystkie ostatnie wydarzenia. Szczęście
ucieka ze mnie jak z przebitego balonika. Cholera, to jednak nie był sen. Dotykam mojego grzbietu i czuję znajome
kopnięcie prądu. Czy kiedykolwiek dowiem
się, co się stało?
Myślę tylko o wyjeździe. Nie ważne,
czy jem, chodzę, skaczę, czytam, nudzę się. Wszystko jest przeciwko mnie. Wieczorem próbuję oderwać się od złych myśli.
Wychodzę z domu w towarzystwie nieśmiertelnego iPoda. Krążę uliczkami,
przyglądając się mijanym ludziom. Ciekawe, czy oni też zmierzają się z takimi
problemami? Czy przez chwile bezmyślności ponoszą ogromne konsekwencje? Czy
budzą się w dniu urodzin z tatuażem? Patrzę na ich różnorodne twarze. Są
smutni, zniecierpliwieni, szczęśliwi, roześmiani. Identyczni, a zarazem tacy
inni. Ciekawe jak ja wyglądam w ich oczach. Do której szufladki mnie
wkładają? Czy domyślają się, co
przeżywam? Skręcam do parku i siadam na ławce koło jeziorka. Nie mam bladego
pojęcia, co ja tu robię. Przecież nienawidzę ludzi. Może to za wielkie słowa,
ale ja nie jestem zbyt towarzyska.
Odpowiedź nasuwa się sama - potrzebuję kogoś. Sama nie wiem kogo.
Potrzebuję otoczenia ludzi. To coś, co daje mi świadomość, że jeszcze stąpam po
ziemi. Ja, wieczny samotnik, pragnę być wśród innych istot żywych. Chcę
rozmawiać z nimi, podzielić się z nimi moimi myślami i ostrzec ich. Ta ostania
myśl jest wprost absurdalna. Co bym im powiedziała? Cześć, obudziłam się rano z
tatuażem i wywalili mnie ze szkoły? Nie
potrafię określić czego potrzebuję i co planuję zrobić. Nie potrafię poradzić
sobie z tym, co się dzieje. To wszystko jest do kitu. Chciałabym, aby nagle,
jak za dotknięciem magicznej różdżki, pojawił się ktoś, kto odpowiedziałby mi
na wszystkie moje pytania. Żeby wyjaśnił mi, jakim cudem na moich plecach
pojawił się tatuaż. To właśnie w tym momencie odwracam się w prawo i widzę, że
siedzi obok mnie nie kto inny tylko rudzielec, ubrany w brązowe rurki i beżowy
sweter.
Wyjmuję z uszu słuchawki i wpatruję się w dziewczynę.
- Cześć, wywalili cię? - Pyta zaciekawiona.
- To nie powinien być twój interes- mrużę oczy. - Śledzisz mnie?
Ruda prycha zirytowana.
-Oczywiście, że nie! Niektórzy ludzie po prostu wychodzą z domu
dla rozrywki.
Mierzę ją wzrokiem, po czym wstaję z miejsca i idę przed siebie.
-Czekaj! -dogania mnie. - To był żart!
-Niespecjalnie śmieszny – burczę.
Ruda wywraca oczami.
-Poczucia
humoru to ty nie masz. Wiesz chociaż jak się nazywam?- Pyta.
Gdy
orientuje się, że nie mam pojęcia, dodaje lekko zirytowanym głosem:
-
Sophie. Uczymy się razem od kilku lat.
-
Jak to możliwe, że nigdy cię nie widziałam?
- Może czas wybrać się do okulisty –
sugeruje.
- Tak, jasne- zbywam ją.
- To co z tą szkołą? – pyta się
cierpliwie.
- Kiepska sprawa – mówię.- Wywalili
mnie.
-No nieźle - Sophie jest pod
wrażeniem.
Dla kogo nieźle, dla tego nieźle,
myślę. Rudzielec wskakuje na murek i idzie po nim przez jakiś czas.
-Co teraz? - pyta.
Wzruszam ramionami.
-Wyjeżdżam - mimo usilnych starań
brzmię, jakbym miała się za chwilę rozpłakać.
-Daleko?
Milczę.
-Daj spokój - mówi oburzona. - Myślisz, że komuś
powiem? Ciekawe komu. Tej platynowej suce? Ludziom z kółka ekologicznego?
Mimo
usilnych starań zachowania powagi, wybucham śmiechem.
-Co wydarzyło się po tym jak uciekłam? –pytam,
chociaż mało mnie to obchodzi.
Sophie wzrusza ramionami.
-Ja wróciłam do szkoły. Po godzinie usłyszałam wersję,
że zaatakowałaś przewodniczącą nożem.
-Cholerne plotki.
-Wyluzuj, ludzie zapomną.
-Tak naprawdę nigdy nie zapominają- mówię cicho.
~~~~~~
Jest dwójka. Po bardzo długiej przerwie, ale jest. Dziękuję za komentarze pod poprzednim postem. Mam nadzieję, że tym razem jest mnie błędów. Udało mi się znaleźć betę. Teraz tylko muszę uporać się z grafiką.