2 czerwca 2013

02. Bieg


Nie mam pojęcia, co się stało. Powoli unoszę rękę i delikatnie dotykam swoich pleców. Odnoszę wrażenie, że tatuaż został zrobiony dawno temu. Na plecach nie ma ani jednego zaczerwienienia, bądź podrażnionego punktu. Są one blade, jak zawsze. Podnoszę wzrok na moją twarz w lustrze i od razu zamykam otwarte ze zdziwienia usta. Nie sądziłam, że mogę być jeszcze bardziej blada niż jestem zazwyczaj. Mam ochotę się rozpłakać. Co się do cholery stało z moimi plecami?!
-Spokojnie Aurelia, spokojnie - szepcę do siebie. - Nic się nie stało, to tylko sen…

            Nagle wstrząsa mną zimny dreszcz. Odkładam lusterko na pralkę i przerażona wchodzę do wanny, aby wziąć prysznic. Odkręcam wodę. Po chwili strumień ciepłej wody spływa po moim, jeszcze przed chwilką, zmarzniętym ciele. Cholera, jeśli to jest sen, to mam nadzieję, że za chwilę się obudzę. Jakim cudem to „coś” znalazło się na plecach? Co jeśli zobaczą to rodzice? No cóż, nie było to mądre pytanie- oczywiście, że mnie zabiją. Ojciec nie specjalnie będzie chciał wierzyć w to, że po prostu tatuaż pojawił się sam w dniu moich urodzin. W pewnym momencie uświadamiam sobie, że stoję jak idiotka, marnując wodę. No pięknie, powinnam się umyć zamiast panikować.

  Po kilkunastu minutach wychodzę z wanny i natychmiast obwiązuję się granatowym ręcznikiem. Znowu jest mi przeraźliwie zimno. Szybko wycieram się, ale nie mogę się powstrzymać przed zerknięciem w lustro. To jednak nie jest sen. Mam na plecach tatuaż.  Obwiązuję ręcznikiem włosy i jak najszybciej ubieram się. Co mam zrobić? Na początku powinnam skorzystać z toalety. Tak, to dość doby punkt zaczepienia.

W domu nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Wędruję po moim pokoju bez celu. Gdy zaczynam odczuwać głód, skradam się do kuchni, starając się nie narobić hałasu. Otwieram puste szafki, chociaż wiem, że nic w nich nie ma. Na koniec dochodzę do wniosku, że tak naprawdę wcale nie mam ochoty jeść i wracam na górę. Kilka razy rozpoczynam sprzątanie pokoju, ale przyłapuję się na tym, że nic nie robię, tylko koncentruję się na nieszczęsnym nabytku na plecach. Nigdy nie lunatykowałam, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Pamiętam, że w nocy niesamowicie piekły mnie plecy i było mi zimno. Czy to możliwe, że to samo… urosło? Nie wierzę w bajki, serio. Intensywnie szukam jakiegoś logicznego rozwiązania. Uruchamiam komputer z nadzieją na odnalezienie odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. 

Wyszukiwarka „Google” nie odnalazła żadnych wyników powiązanych ze słowami „Timeleste ermenascare” wytatuowanymi na moich placach. Yahoo!, Wikipedia, a nawet Facebook milczą. W ciągu dwóch godzin obejrzałam kilka tysięcy obrazków i zdjęć przedstawiających tatuaże, skrzydła, zegary, zegarki, łańcuszki, kwiatki i wskazówki. W Internecie nie ma najmniejszej wzmianki o przypadkach takich jak mój. Gdybym miała narysować mapę i punkt, w, którym się znajduję, narysowałabym kropkę i podpisała ją „Nic”. Idealne określenie obecnej sytuacji. Opieram się łokciami na biurku i chowam twarz w dłonie. To wszystko jest popieprzone. Co teraz powinnam zrobić? Dziś są moje siedemnaste urodziny, a ja dostałam w prezencie od losu tatuaż. Mam ochotę się rozpłakać, chociaż nie robiłam tego od ośmiu lat.
-Aurelia!- Słyszę wołanie mamy z kuchni. - Chodź na dół.
Wychodzi na to, że jednak nie udało mi się zachowywać za cicho. Wyłączam komputer, odsuwam siedzenie, zapominając podnieść je do góry. Ciarki przechodzą mnie po plecach, kiedy słyszę szuranie krzesła. Powolnym krokiem schodzę na dół. Od progu czuję wspaniały zapach. Mama krząta się po kuchni, przygotowując naleśniki. Na stole stoi gorąca bananowa czekolada. Moja rodzicielka odwraca się i obdarza mnie uśmiechem, który tak rzadko gości na jej twarzy.
-Wszystkiego najlepszego skarbie- mówi, przytulając mnie. - Jak się czujesz?
-Do... Dobrze - odpowiadam cicho.

Przez jedną, krótką chwilę, czuję, że jest tak jak kiedyś. Odnoszę wrażenie, że znów jestem dziewięcioletnią dziewczynką z długimi, czarnymi warkoczykami. Mama przygotowała moje ulubione danie i wszyscy są uśmiechnięci. Jest tak dużo powodów do smutku, a zarazem tak dużo powodów do bycia szczęśliwym. Lecz do pokoju wchodzi mój tata, jak zwykle z zagniewaną twarzą i już wiem, że moja mała podróż w czasie zakończy się równie szybko, jak się zaczęła. Czuję się tak, jak gdyby ktoś wynurzył mnie z gorącej kąpieli i wyrzucił na podwórko w zimny i deszczowy dzień.
-Życzę Ci, żebyś w końcu nabrała trochę rozumu- rzuca ojciec, biorąc do ręki kawę.
Spuszczam głowę w dół i siadam przy stole. Obejmuję dłońmi zielony kubek i delektuję się zapachem czekolady. Nie odpowiadam na słowa taty, staram się o nich nie myśleć. Mama także milczy, jak zwykle.
-Chociaż dla ciebie i tak jest za późno – dodaje, po chwili milczenia, bezbarwnym głosem.
 Chciałabym, aby kilka dni w roku było normalnych. Chciałabym po prostu zwyczajnej, domowej atmosfery. Zadowoliłabym się nawet jej namiastką. Zabieram się za jedzenie naleśników, które są ogromnym przysmakiem w naszym domu. Boje się myśleć, co byłoby gdyby mój Ojciec ujrzał to, co pojawiło się na moich plecach. Odruchowo poprawiam bluzkę. Nawet o tym nie myśl, karcę się w myślach, nie ma szans, że on zobaczy tatuaż. Czuję się niesamowicie winna, chociaż nie mam pojęcia, dla czego. To przecież, nie moja wina. Prawda? 

            Po skończonym posiłku odnoszę talerz do zlewu. Chcę już zacząć zmywać, lecz mama ponosi wzrok z nad posiłku i mówi spokojnym głosem:
-Aurelio, zostaw naczynia. Ja pozmywam. Usiądź, proszę cię.
Ojciec gwałtownie wstaje, rzuca gazetę na stół i, nie obdarzając nas nawet najmniejszym spojrzeniem, zmierza szybkim krokiem w stronę drzwi wyjściowych. Kilka sekund później obie słyszymy głośne trzaśnięcie drzwiami. Co się dzieje? Zszokowana siadam i patrzę się na mamę.
-Co się stało?
-Aurelio, posłuchaj… Nie chciałam ci wczoraj o tym mówić, bo zasłabłaś i byłaś w szpitalu. To jest już ponad nami – mama tłumaczy mi zmęczonym głosem. -Musimy to zrobić.
Patrzę się na jej twarz próbując domyślić się, o co jej chodzi. Jestem zbyt szokowana, by zadawać jakiekolwiek pytania.
-W twojej szkole nie istnieje coś takiego jak prace społeczne. Wyrzucono cię z niej.
 Odnoszę wrażenie, że moje serce przestało bić. Wczoraj nie zdawałam sobie sprawy z tego jak poważna jest to sprawa. Nie ma już dla mnie miejsca w szkole, której, co prawda, nienawidzę.  Nie chcą mnie tam, po tym jak uderzyłam platynową Mary. Miałam ochotę zacząć się śmiać. Jak silną władzę można uzyskać już w takim wieku? Gdybym uderzyła irytującego rudzielca, prawdopodobnie sprawa poszłaby w niepamięć. Przez te kilka sekund, podczas których nie pogodziłam się z poniżająca uwagą przewodniczącej, moja przyszłość legła w gruzach.  Wczoraj twierdziłam, że byłam o krok od Liceum Al Capone. To jednak prawda.  Tam skończę. Patrzę na mamę, po raz pierwszy od kilku minut. Ona bierze głęboki wdech i otwiera usta po raz kolejny, mówiąc:
-Nie możemy pozwolić na to, abyś trafiła do liceum dla trudnej młodzieży. Doskonale znasz naszą sytuację, Aurelio. Opinia naszej rodziny musi zostać nienaruszona. Nie możemy sobie pozwolić na bycie określanymi, jako rodzice kryminalistki.  Gdy wyjedziesz, sprawa się uspokoi.
-Co? Jak to wyjadę?- Pytam głośno.
-Zadzwoniłam wczoraj do ciotki Katherine, zgodziła się przyjąć ciebie na jakiś czas. Mieszka sześćset kilometrów od nas, jednak będziemy się często widywać- mówi bardzo szybko. - Pójdziesz tam do szkoły.
-Kim jest Katherine? Nie mam przecież żadnej ciotki! - Zaczynam krzyczeć. - To nie jest sprawiedliwe!
- To daleka rodzina - tłumaczy cierpliwie mama. - Poza tym nie karzemy cię za to, że wróciłaś do domu kwadrans po wyznaczonym czasie. Ponosisz odpowiedzialność za pobicie uczennicy, Aurelio.  Każda sekunda Twojego życia ma wpływ na przyszłość.  Teraz idź na górę i błagam, nie denerwuj ojca.
Mama wstaje i zaczyna sprzątać ze stołu. Podnoszę się z miejsca, biegnę do swojego pokoju i zatrzaskuję za sobą drzwi. Siadam na łóżku i wpatruję się osłupiała w okno. Co to wszystko znaczy? Rodzice wyganiają mnie z domu. Dobrze, może nie dosłownie, ale mniej więcej tak to widzę.  Mama nigdy nie mówiła o żadnej kuzynce, a tu nagle pojawia się ciotka Katherine, mieszkająca tak daleko. „Będziemy się często widywać”- mówiła. Obie wiemy, że to nie prawda. Ojciec nigdy nie pozwoli nam wydać tylu pieniędzy na podróże. Nie żyjemy w średniowieczu, pewnie będziemy mogły dzwonić i pisać e-maile. Muszę założyć mamie pocztę internetową.  Nie potrafię sobie tego wyobrazić.  Dobę temu siedziałam w szkolnej stołówce jedząc sałatkę i słuchając muzyki. Teraz leżę na łóżku myśląc o przeprowadzce, do kobiety, której nigdy nie widziałam.  No cóż, do dziś nie miałam nawet pojęcia o jej istnieniu…  

            Przez to wszystko prawie zapomniałam o największym problemie - niezwykłym, tajemniczym tatuażu, który pojawił się na moich bladych plecach. Prawie, ponieważ cały czas czuję jego obecność.  O dziwo, nie przeszkadza mi on. Jest on jak dotyk dłoni na ramionach. Otwieram ze zdziwienia usta - nie mogę uwierzyć, że tak pomyślałam.  Co się ze mną dzieje?  

Wstaję z łóżka i szybkim krokiem podchodzę do drzwi, by je zamknąć na klucz. Ostatnie, czego mi trzeba właśnie w tym momencie, to rodzice gapiący się na mój tatuaż. Otwieram szafę i wyjmuję z niej czarne spodnie, t-shirt i szarą bluzę. Spod łóżka wyjmuję stare trampki i zakładam je na nogi. Glany zostawiłam na dole, a nie mam ochoty na kolejną rozmowę.  Wrzucam do kieszeni iPoda i słuchawki. Gdyby nie stypendium artystyczne, nigdy nie mogłabym sobie na niego pozwolić. Zbiegam na dół i rzucam krótkie „Wychodzę”.  Mam nadzieję, że nie spotkam po drodze ojca. Pomimo tego, że jest połowa kwietnia, nie jest za ciepło. Wkładam słuchawki do uszu, włączam iPoda, wybierając losową piosenkę. Otwieram usta ze zdziwienia, słysząc „Black & Yellow” - Wiz Khalifa. Dawno nie słuchałam tego kawałka.  Kierując się w stronę centrum, dochodzę do wniosku, że otwieranie ust w momentach zszokowania jest dziwnym nawykiem, którego powinnam się pozbyć. Śmieję się głośno, zwracając na siebie uwagę przechodniów. Wydarzyło się dziś tyle rzeczy, a ja przyjmuję się moimi dziwnymi zwyczajami. Nagle mam wielką ochotę pobiegać, co jest dosyć dziwne, patrząc na to, że nienawidzę wszystkich form aktywności fizycznej. Podciągam rękawy i skręcam w spokojną ulicę, której sobie nie przypominam.  Odrobinę przyspieszam, a później zaczynam biec. Przebieram nogami coraz szybciej, jednak nadal zbyt wolno. Zaciskam pięści i staram się stawiać większe kroki. Nogi zaczynają odmawiać mi posłuszeństwa, jednak ja nie daję a wygraną i biegnę dalej.  Nie skupiam się mijanych domach, trawnikach czy ludziach, ani na tym, jak wyglądam. Chcę po prostu biec i… uciec.  To jest tak oczywiste, że prawie się zatrzymałam.  Próbuję ucieczki, jak małe dziecko.  Gdy zmęczenie bierze górę, zatrzymuję się na łące. Staję w lekkim rozkroku i opieram ręce o kolana. Rozglądam się dookoła. Gdzie ja do cholery jestem?  Najbliższe domy znajdują się jakieś jakiś kilometr za mną, a dwieście metrów dalej zaczyna się las. Nagle zdaję sobie sprawę, że jest mi bardzo gorąco.  Prawie padam ze zmęczenia, ale kieruję się w stronę lasu. Może tam będzie chłodniej. 

Nie zastanawiając się, mijam kolejne drzewa, aż w końcu trafiam na strumień. Metr od niego leży wielki, płaski kamień.  Nabieram lodowata wodę w gorące ręce i wącham ją. Zastanawiam się, czy mogę jej się napić, ale jestem tak spragniona, że zbliżam do niej wargi. Piję bardzo łapczywie, jak gdybym nigdy nie miała kontaktu z wodą.  Będę chora jak nic, myślę. Obmywam spoconą twarz, po czym zdejmuję bluzę i kładę się na kamień. Nigdy, powtarzam, nigdy w życiu nie byłam tak zmęczona. Odnoszę wrażenie, że bolą mnie wszystkie wnętrzności i nie mogę oddychać.  Uśmiecham się pomimo zmęczenia. Udało mi się! Uciekłam przed myślami! W tej chwili uśmiech mi schodzi z twarzy. Uświadamiam sobie, przed czym uciekałam.  Wraca do mnie wszystko. Pieczenie pleców, piękny, lecz niechciany tatuaż, nieznana ciotka, zachowanie ojca. Nikt mnie tu nie widzi, jestem sama. 

Zaczynam płakać. Jestem zła, przerażona, zaskoczona. Nie płakałam od ośmiu lat, bez względu na to, co się działo. Teraz, przerosły mnie wydarzenia jednego dnia. To zdecydowanie najgorszy prezent w historii. To twój jedyny prezent, jaki dostałaś od dziewiątych urodzin, szepce moja podświadomość.  Każę jej się zamknąć. To nie jest dobry moment na wracanie do wspomnień. Moim głównym problemem jestem ja… Czy komukolwiek tej planecie zdarzyło się obudzić w nocy z tatuażem? Nie mówię o przypadkach, kiedy ludzie wracają z imprezy.  Nie wierzę w magię, ale… Co to mogło być? 

Cudem odnajduję drogę powrotną. Nie mam pojęcia jak mi się to udaje, bo nigdzie nie ma wydeptanej ścieżki. Skręcałam automatycznie, nie zastanawiając się gdzie idę. Gdy wchodzę do domu, widzę rodziców jedzących obiad. Ojciec nie podnosi nawet nie mnie wzroku.
-W poniedziałek wieczorem masz pociąg - mówi podniesionym tonem. - Zastanów się, co chcesz zabrać. 

Wlokę się na górę. Rzucam iPoda na biurko i padam na łóżko. Jestem w przepoconym dresie, ale nie mam nawet siły ponieść nogi, ani ręki. To czas na sen.

            Gdy otwieram oczy, na zewnątrz jest ciemno. Zegar wskazuje dwudziestą trzecią. Czuję się okropnie brudna.  Biorę potrzebne rzeczy z pokoju i idę do łazienki, w której, na szczęście, nikogo nie ma. Szybko rozbieram się i rzucam ciuchy do prania. Zerkam w lustro. Tatuaż nadal tam jest. Zginam rękę i kieruję ku niemu dłoń. Gdy opuszki palców dotykają wzoru, czuję delikatne kopnięcie prądu, które rozbudza mnie całkowicie. Co jest?  Kolejny raz dotykam tatuażu, lecz teraz kopniecie jest o wiele mocniejsze! Ałł! Nie mogę dotknąć moich własnych pleców. Wskakuję do wanny z nadzieją, że tatuaż nie ma właściwości urządzenia elektronicznego. 

            Następnego ranka budzę się wyjątkowo wyspana. Otwieram oczy i, z uśmiechem na ustach, witam nowy dzień. Czuję się szczęśliwa. Siadam na łóżku. To właśnie w tym momencie przypominam sobie wszystkie ostatnie wydarzenia.  Szczęście ucieka ze mnie jak z przebitego balonika. Cholera, to jednak nie był sen.  Dotykam mojego grzbietu i czuję znajome kopnięcie prądu.  Czy kiedykolwiek dowiem się, co się stało?

            Myślę tylko o wyjeździe. Nie ważne, czy jem, chodzę, skaczę, czytam, nudzę się. Wszystko jest przeciwko mnie.  Wieczorem próbuję oderwać się od złych myśli. Wychodzę z domu w towarzystwie nieśmiertelnego iPoda. Krążę uliczkami, przyglądając się mijanym ludziom. Ciekawe, czy oni też zmierzają się z takimi problemami? Czy przez chwile bezmyślności ponoszą ogromne konsekwencje? Czy budzą się w dniu urodzin z tatuażem? Patrzę na ich różnorodne twarze. Są smutni, zniecierpliwieni, szczęśliwi, roześmiani. Identyczni, a zarazem tacy inni. Ciekawe jak ja wyglądam w ich oczach. Do której szufladki mnie wkładają?  Czy domyślają się, co przeżywam? Skręcam do parku i siadam na ławce koło jeziorka. Nie mam bladego pojęcia, co ja tu robię. Przecież nienawidzę ludzi. Może to za wielkie słowa, ale ja nie jestem zbyt towarzyska.  Odpowiedź nasuwa się sama - potrzebuję kogoś. Sama nie wiem kogo. Potrzebuję otoczenia ludzi. To coś, co daje mi świadomość, że jeszcze stąpam po ziemi. Ja, wieczny samotnik, pragnę być wśród innych istot żywych. Chcę rozmawiać z nimi, podzielić się z nimi moimi myślami i ostrzec ich. Ta ostania myśl jest wprost absurdalna. Co bym im powiedziała? Cześć, obudziłam się rano z tatuażem i wywalili mnie ze szkoły?  Nie potrafię określić czego potrzebuję i co planuję zrobić. Nie potrafię poradzić sobie z tym, co się dzieje. To wszystko jest do kitu. Chciałabym, aby nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, pojawił się ktoś, kto odpowiedziałby mi na wszystkie moje pytania. Żeby wyjaśnił mi, jakim cudem na moich plecach pojawił się tatuaż. To właśnie w tym momencie odwracam się w prawo i widzę, że siedzi obok mnie nie kto inny tylko rudzielec, ubrany w brązowe rurki i beżowy sweter.
Wyjmuję z uszu słuchawki i wpatruję się w dziewczynę.
- Cześć, wywalili cię? - Pyta zaciekawiona.
- To nie powinien być twój interes- mrużę oczy. - Śledzisz mnie?
Ruda prycha zirytowana.
-Oczywiście, że nie! Niektórzy ludzie po prostu wychodzą z domu dla rozrywki.
Mierzę ją wzrokiem, po czym wstaję z miejsca i idę przed siebie.
-Czekaj! -dogania mnie. - To był żart! 
-Niespecjalnie śmieszny – burczę.
Ruda wywraca oczami.
-Poczucia humoru to ty nie masz. Wiesz chociaż jak się nazywam?- Pyta.
Gdy orientuje się, że nie mam pojęcia, dodaje lekko zirytowanym głosem:
- Sophie. Uczymy się razem od kilku lat.
- Jak to możliwe, że nigdy cię nie widziałam?
- Może czas wybrać się do okulisty – sugeruje.
- Tak, jasne- zbywam ją.
- To co z tą szkołą? – pyta się cierpliwie.
- Kiepska sprawa – mówię.- Wywalili mnie.
-No nieźle - Sophie jest pod wrażeniem.
Dla kogo nieźle, dla tego nieźle, myślę. Rudzielec wskakuje na murek i idzie po nim przez jakiś czas.
-Co teraz? - pyta.
Wzruszam ramionami.
-Wyjeżdżam - mimo usilnych starań brzmię, jakbym miała się za chwilę rozpłakać.
-Daleko?
Milczę.
-Daj spokój - mówi oburzona. - Myślisz, że komuś powiem? Ciekawe komu. Tej platynowej suce? Ludziom z kółka ekologicznego?
 Mimo usilnych starań zachowania powagi, wybucham śmiechem.
-Co wydarzyło się po tym jak uciekłam? –pytam, chociaż mało mnie to obchodzi.
Sophie wzrusza ramionami.
-Ja wróciłam do szkoły. Po godzinie usłyszałam wersję, że zaatakowałaś przewodniczącą nożem.
-Cholerne plotki.
-Wyluzuj, ludzie zapomną.
-Tak naprawdę nigdy nie zapominają- mówię cicho. 

~~~~~~
Jest dwójka. Po bardzo długiej przerwie, ale jest. Dziękuję za komentarze pod poprzednim postem. Mam nadzieję, że tym razem jest mnie błędów. Udało mi się znaleźć betę. Teraz tylko muszę uporać się z grafiką.

Beta: Aoi-chan